Walka – nowela bakteriologiczna

Entuzjastyczne okrzyki widzów, suche trzaski reporterskich kamer. Jak przez sen słyszał liczącego sędziego. Na wpół przytomny przeczekał owacje i powlókł się, wsparty na ramieniu trenera, w stronę szatni. W korytarzu poczęła mu wracać świadomość, ostry powiew przeciągu przyjemnie chłodził i uspakajał zgrzane walką ciało. Przystanął. Chwilę wciągał głęboko w zmęczone płuca zimne, czyste powietrze, serce przestawało nieznośnie łomotać w piersiach, sprzed oczu ustępowała czerwona mgiełka wysiłku. Szczelniej otuliwszy się narzuconym na ramiona płaszczem, raźniej pomaszerował do swej szatni. Wreszcie w mózgu rozkołysanym walką i uderzeniami poczęła się krystalizować świadomość zwycięstwa…
Ale nie tylko nasz młody mistrz ringu triumfował w tej chwili; radość rozpierała również i osławionego grabieżcę — paciorkowca Streptococcus pyogenes, z cieszącej się złą sławą rodziny zarazków ropotwórczych, Schizomycetales. Awanturnik ów, o kulistej postaci, wielkości 0,5 mikrona (0,0005 milimetra!), wleciawszy wraz ze strumieniem powietrza, wciągniętego łapczywie przez zmęczonego boksera otwartymi ustami, do ciemnej czeluści, wylądował na migdałku podniebiennym. Tutaj usadowiony na skraju olbrzymiego krateru krypty, w ciemności, cieple i wilgoci, żerując na świetnej pożywce, z zadowoleniem odtechnąwszy, odpoczywał po trudach podróży.

W pewnym momencie, kiedy Stefan rozkoszował się zimnym powiewem, a jego naczynia skórne gwałtownie kurczyły się pod wpływem chłodu, paciorkowiec z uciechy zatarłby ręce, gdyby je miał. Strategiem był on dobrym i doskonale umiał wyzyskiwać korzystne dla siebie sytuacje, więc i tym razem w mgnieniu oka oceniwszy szansę, zdradziecko wydał wojnę zmęczonemu i gwałtownie ochłodzonemu masywowi tkanek…

Stefan obudził się nazajutrz nieco markotny i nastraszony: ten wesoły dryblas nie obawiał się przeciwnika widocznego, walczącego przepisowo na ringu, ale zaniepokoił go wróg niewidoczny i nieosiągalny dla ciosów jego rękawic, którego obecność zwiastował ból gardła i głowy. Z nosem na kwintę, zziębnięty, popatrzył chwilę przez okno na zadeszczoną ulicę i… zagrzebał się z powrotem pod kołdrę.

Przez noc bowiem paciorkowiec nie próżnował: przede wszystkim, niepomny na wszelkie przepisy uczciwej walki, postarał się o odpowiednią ilość sprzymierzeńców. Przez prosty podział, w ciągu pięciu godzin przybyło tysiące zarazków, ułożonych w klasyczne dla tego rodu łańcuszki, a nad ranem już miliony tworzyły w krypcie migdałka całe kolonie.

Krociowa ta armia, dzięki wspaniałej organizacji i metodom walki, przekraczającym wszelkie najnowocześniejsze nawet ludzkie wymysły, coraz to agresywniej i skuteczniej nacierała na wroga.

Mimo że to bakteryjne wojsko na polu bitwy ciągle znajdowało się w natarciu, ani przez chwilę nie zaznało przerwy w zaprowiantowaniu. Produkowane przez każdego paciorkowca zaczyny poza-komórkowe, ektoenzymy, rozbijały w tkań. kach ludzkich cząsteczki białka i cukrów na ciała prostsze, po prostu na mniejsze cząsteczki, mogące przechodzić, dyfundować do protoplazmy bakterii.

Tam, w zarodzi, przy pomocy wewnątrzkomórkowych zaczynów, endoenzymów, dochodziły do skutku ostateczne procesy chemiczne przemieszczania lub utraty wodoru, wyzwalające fantastyczne ilości energii, 2500 kalorii z 1 grama podłoża! (podczas gdy człowiek z 1 g np. białka, uzyskuje 4 kalorie).

Sprawa mobilizacji rekruta również nie stanowiła w tej armii zagadnienia, skoro każdy z jej „żołnierzy“ mógł w ciągu około 10 godzin, w pomyślnych warunkach, postarać się o mniej więcej milion towarzyszy broni. Bodźca do tak szybkiego rozmnażania dostarczał im, o ironio, sam organizm zaatakowanego boksera — w postaci kwasu para-aminobenzoesowego, zwanego witaminą H i związanego z białkiem protoplazmy komórek.

Tej łatwości dostania się do organizmu i rozmnażania się w nim, czyli tej inwazyjności i zjadliwości zawdzięczały paciorkowce swe pierwsze błyskawiczne sukcesy.

Zresztą i sam system walki tych mikroskopijnych wrogów świata zwierzęcego wprawiłby w podziw i wzbudził zazdrość w każdym człowieku trudniącym się rzemiosłem wojennym.

Paciorkowiec produkuje bowiem bezpośrednio na „polu walki“ wiele chemicznych środków bojowych, zwanych toksynami bakteryjnymi. Ciała te złożone z białek i wielocukrów wywierają na komórki napadniętego organizmu działanie zmieniające ich przemianę życiową. Choroba jest właśnie wynikiem odmiennego metabolizmu, czyli wewnątrzkomórkowych procesów chemicznych, wyzwalających energię narzuconego przez chemiczną broń paciorkowca.

Ten inny sposób odbywania się przemian chemicznych wewnątrz komórek ludzkiego ustroju lub pojawienie się procesów chemicznych, dla organizmu nie pożądanych, jest powodem powstania zmian patologicznych w tkance, narządzie, w całym ustroju, jest przyczyną pojawienia się zaburzeń czynnościowych, słowem, jest momentem wywołującym objawy danej choroby spowodowanej przez bakterie.