Menu kulinarne świata

Nie wszystkie pokarmy pierwotne wywołują w nas uczucie wstrętu, a jednak niełatwo jest je spróbować. Na przykład zwykła, czerwona glina. Taka, z której się buduje chaty, bywa z apetytem pożerana przez Murzynów w okolicy Lindi (koło rzeki Ruwuma). Dorosły mężczyzna potrafi na raz połknąć dwie spora garście. Indianie z Ameryki Południowej dodają glinę do kakao. Na Archipelagu zaś Malajskim i w dużej części Oceanii glinę dodaje się do orzeszków areka i zawiniętą w liść papryki zajada się jako betel. Nie będę mówił o spożywaniu korzeni, kory i łyka. Są to już przedmioty zbytku, no i łatwiej jakoś… strawne.

W napojach mniej mamy rozmaitości. Zarówno wino jak i piwo zazwyczaj jednak robi się z owoców. Oczywiście różnią się sposoby przygotowania i higiena użytych naczyń nie zawsze odpowiada naszym europejskim pojęciom. Ze wszystkich tubylczych piw najsmaczniejsze bodaj i najsilniejsze w skutkach jest piwo interioru południowo-zachodniej Ameryki. Ferment do tego piwa wytwarza się z pewnego korzenia, który trzeba troskliwie i długo przeżuwać. Dlatego przed każdvm świętem stare kobiety siedzą kołem przy naczyniu glinianym; żują i do środka spluwają. Potem nalewa się wody i powstaje piwo. Masajscy rycerze nie mogą pić trunków alkoholowych. Ich ukochanym napojem jest gorąca krew, tryskająca z naciętej tętnicy byka. Zręcznym a szybkim ruchem Masaj przebija tętnicę, a następnie tłum kobiet, dzieci i mężczyzn tłoczy się z tykwami lub z nadstawioną dłonią i chłepczą parującą, szkarłatną ciecz. Naturalnie, są oni wtedy umorusani krwią od stóp aż po uszy. Widok niesamowity, ale to rzecz przyzwyczajenia.

Kanibalizm, jak wiemy, prawie znikł z oblicza ziemi. Powiadam: „prawie“, bo jeszcze dotychczas gdzieniegdzie natrafiamy na ślady świeżo odbytych orgii, ale są to już przeważnie uczty natury religijnej, odbywane nie zbiorowo, a tylko przez jednostki. Czarownice powiadają, że dla nabycia czarcich mocy konieczne jest zjedzenie kawałka świeżo zmarłego nieboszczyka, zwłaszcza gdy zmarł on śmiercią nagłą. Dlatego do dziś dnia trafiają się w sądzie Dar es Salaamu sprawy o trupożerstwo. Mistrzami w tej sztuce są czarodzieje i czarownice wyspy Pemba (koło Zanzibaru), a także członkowie szczepu Mawia. W roku 1946 była taka sprawa i czarownica bynajmniej nie zaprzeczała zarzutom. Przyznała się z całą godnością, że istotnie na jej zaklęcie trup siadał w odkopanym grobie i nadstawiał sam dobrowolnie nos do obgryzienia. Ludożerstwo dzieliło się na endo-kanibalizm i exo-kanibalizm. Ostatni był bardziej rozpowszechniony i polegał na zjadaniu jeńców wojennych albo branki. Naturalnie, takich jeńców specjalnie tuczono, a porwane dzieci hodowano troskliwie kilka lat, aż podrosną i podkarmią się.

Tak postępował szczep Botokudów w Brazylii (dziś biedacy siedzą w rezerwatach i wymierają). Szczepy Miranha (Brazylia) i Mangbattu (Afryka) suszyły mięso ludzkie na użytek w podróży. W N. Hebrydach i na Fidżi do niedawna istniał oficjalny handel ludzkim mięsem.

Kanibalizm nie zależał bynajmniej od stopnia prymitywizmu danego szczepu. Bardziej dzikie szczepy mięsa ludzkiego nie jadały, a obok nich inne plemiona oddawały się temu z całym zapałem. Tak na przykład bardzo kulturalni, starożytni Aztekowie byli ludożercami, tak samo afrykańscy Nyam-Nyam inteligencją wyróżniają się spomiędzy innych otaczających plemion, a ludzkie mięso do
dziś ukradkiem zjadają. Jadano, jak kto woli: na surowo i ugotowane. Peruwianie woleli to pierwsze. Sposób jedzenia także był różny. Jedni palcami, inni muszlami, a inni znowu specjalnie na ten cel przygotowanymi widelcami (Fidżi). Nie doszukujmy się też w tych ludziach wyrzutów sumienia. Kanibalizm, w ich pojęciu, był tak dobrą rzeczą jak u nas kłucie wieprza. Tylko Hindusi mieli widocznie wyrzuty sumienia, bo po przywiązaniu do słupa swojej ofiary, przemawiali do niej chórem: „Kupiliśmy ciebie za godziwą cenę. Nie porywaliśmy ciebie bezprawnie. Żadna więc wina na nas nie ciąży. Nie miej pretensji“. Po czym dopiero ofiarę dusili.

Podobno mięso ludzkie jest słodkie i delikatne jak mięso młodego prosiaczka.

Jeszcze raz podkreślam, że wiele zależy od gustu i sugestii, a także trochę i od okoliczności, bo na przykład, co ma robić biedny Eskimos, gdy jego organizm potrzebuje jarzyn, a tych jarzyn nie ma. Lód i śnieg pokrywa pola i lasy, a tu… potrzeba jarzyn. Mądre renifery potrafią cierpliwie a żmudnie wyszukiwać i wygrzebywać zielony mech i ubogą trawę, ale dla człowieka jest to bardzo trudne. Więc biedni Eskimosi wpadli na znakomity pomysł. Oto zabiwszy renifera na mięso, wyjmują całą zawartość jego żołądka oraz kiszek i w ten sposób uzupełniają swoje menu. Znakomita musi być taka naturalna jarzynowa legumin-ka. Kto co woli, powiadam, kto co woli. Myślę, że i u nas — chociaż jesteśmy tak zwanymi ludźmi cywilizacji — w gustach odgrywa rolę „tabu“. To się jada, a tego się „nie jada‘‘. Bez racji, bez logiki, bez sensu. Ot tak… zwyczajowo. A pochodzi to może od czasów kamiennych. Bo dziś tak samo właśnie postępują murzyńskie plemiona Obok siebie mieszkając jedzą co innego i unikają w potrawach czego innego. Przy tym jedni z drugich się wyśmiewają: — Niech Bwana Mkubwa z nim się nie wita, on nieczysty, on jada jajka! — A drugi, sąsiad, powiada: — Niech Bwana Mkubwa do niego nie podchodzi, on nieczysty, bo nie jada jajek. — Zupełnie jak u nas: — Pfe, konina? — albo u wyznawców pewnych kultów religijnych — Wieprzowina?! — Nieczyste!